Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 230.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pomocą Boską i «dochtorów» zaczynał przecie przychodzić do siebie.


∗             ∗

W zamroku gęstym, we mgle jeszcze czarniejszych myśli siedział opodal drogi na drzewie Franek Rakoczy. I już nie dumał, jako dawniej; siedział w tępem zapatrzeniu, jak to drzewo ścięte. Co dotąd przebył od czasu, jak wypadł z chałupy wójta, to się zwyczajnemu człowiekowi w najgorszych snach o piekle nie przyśni.
Snem to już wszystko, bo przeszło... ten szum straszny, który krew w mózgu czyniła, że zdawało się: lasy lecą — ten łoskot, gdy się w nim wola złamała, jakoby ziemia zapadła — te płomienie palące, które go objęły, że czuł się cały pochodnią płonącą — to morze żalu, które go zalało tak, że tonął w niem bez pamięci, nie myśląc o ratunku — te wszystkie męczarnie przebył, przecierpiał w tej chwili krótkiej... I teraz tylko ciemność gęstą widział przed oczyma, dziwnego po tych przejściach doznając spokoju. Jak gdyby większą częścią duszy swojej zamarł i ostała w nim jeno okruszyna świadomości życia, ale to nawet nie życia, lecz koniecznego istnienia. Ten spokój, jaki uczuwał, był chyba podobny temu, jaki pod kamiennem wiekiem uczuwać może serce nie doznaku zmarłe, z któ-