Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 211.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoją żenił z przysłopskim wiatrem, niechby mu na tem weselu dyabli tańcowali, a drużbowal stary gróbarz, niechby sie działo, co chciało!
I tak, różnemi uczuciami chwiany, stał pośród ludzi, nie widząc nikogo, nie czując chwilami nawet siebie. To żal, to gniew, to oburzenie miotały nim naprzemiany i nieczuliły zmysły, a w duszy jego rozbolałej tworzyły piekło prawdziwe.
Stał, jak człowiek przygłuszony ciężkiem uderzeniem — i, jak z dalekiej bardzo dali, słyszał organy, dzwonki, śpiewy, nie umiejąc zgoła pojąć, skąd ich głos się bierze. Chwilami nawet zatracał czuwanie, zdawało mu się, że go jakiś sen niedobry trapi, podobny tym, jakie nieraz w gorączce go opadały. Tamte się przecie kończyły, i ten się musi skończyć. Czyżby to miało być prawdą?... Począł w rozumie mieszać się i wątpić w to, czy naprawdę słyszał, czy mu się jeno zdawało, począł nie wierzyć w rzeczywistość otoczenia, w te głosy tak dziwnie, obco, niezwyczajnie brzmiące.
Pracował w myślach pamięcią i starał się poznać, gdzie jest w obecnej chwili, w tym śnie... I obaczył się w nieznanym lesie pośród ciemnej gęstwi; a wiatr szumi po gałęziach, a wodospady gdzieś huczą, a z polanki się donosi turlikanie owiec... wyraźnie słychać dzwonki... I huk się