Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyobraźnia rozpalała jego myśl gorączką, ledwie się zdołał przemódz, by nie myśleć już o tem, co będzie. Lękał się wprost blizkości tego, o czem marzył, co mu się już jawą rzeczywistą zdawało istnieć przed oczami. W takich razach ucieczką dla rozmarzonych myśli jego była mu Hanusia, którą widział swojemu sercu tak blizką i tak istocie swojej nieodstępną, iż nie mógł siebie nijak bez niej pojąć.
— Tak sie spoiła ze mną, jak ta jedla z bukiem, i tak rośniemy razem oplecieni. Ani nas wiater nie rozerwie, ani burza nie rozczepi, chyba śmierć podetnie które... a i to jeszcze nie rozłąka, bo możemy paść razem — na wieki. I cóż nas zdoła rozdzielić? Jak nas to mądrze splotło przeznaczenie! Jedła, gdyby sama rosła, byłaby lękliwą, każdemu wiatru kłoniłaby wierch, a przy mnie czuje bezpieczną ochronę i przytula sie z wiarą, że jej nie dam złamać. Rośniemy razem prosto w niebo. Ja przy niej rosnę w moc.
Rozpostarł ramiona swe, jak buk konary, mocujące się z naremnym wiatrem, albo jak orzeł skrzydła, próbujący, czy wytrzymają zamierzony lot.
— Ciężka przeprawa bedzie, ale brzeg jasny już widać. Niech jeno wszyscy zobaczą na oczy... Najpierw Hanusi pokażę. A gdy sie zdumieje w sercu i zapyta: «Toś ty wymyślił?», powiem jej: «To