wyłaniające się z pamięci znajome ludzkie twarze. Wszystkie dobrocią, uśmiechami patrzały ku niemu.
I zdato mu się, że czekają nań z takiem utęsknieniem, z jakiem on ku nim dąży.
Widzi poczciwą twarz Gnieckiego, jak się przyjaźnie doń uśmiecha. «Powiem ci, Franuś, że ty masz rozum niegłupi»... Wyraźnie słyszy głos jego cichawy. A za nim widzi inszych z rodowego stanu, jak się życzliwie słowom przyśmiechują. Myśli o nich wdzięcznem sercem: Dobrzy z kościami ludziska. Nawet w obliczu Suhaja nie widać tej zawziętości, którą jakoby przez sen przypomina z dawna, lecz dobrotliwość z niej przeziera i zaduma tkliwa, jaka zwyczajnie smętniła mu oczy, gdy się rozgwarzył z rówieśnymi o minionych czasach. Wychyla się niby ze mgły i twarz siostry, Zośki. Zwraca ku niemu załzawione oczy i zdaje się przez nie mówić: «Takeś już o nas doznaku zabaczył?» Słowa te idą za nim, wracają uparcie, a za każdym ich powrotem zjawiają się inne oczy, pełne łez i rozżalenia. Widzi mnóstwo tych oczu, patrzących wyrzutem, które mu litość z serca piją, a zarazem czuje jakby niepopełnioną przez się winę, o którą go oskarża łzami ten milczący sąd. I rozpoznaje pomału twarze komorników, którym kiedyś u kościoła przysięgał obronę. Wnet jednak wszystkie
Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 202.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.