Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiarą powodzenia najbliższego, gdy ludziom objawi plan swój i zbawienie im poda, tem upewnieniem wreszcie, iż nie słyszał z nikogo potwierdzenia bajki, jaką mu Tekla przyniosła. Znał ludzi trochę i wiedział, żeby nie omieszkali pożałować go w oczy, gdyby prawdy było w tem choć na paznokieć.
Spytywał się spotykanych na uboczy ludzi, co tam na dole słychać, czy nie zaszło co nowego od czasu, jak wyszedł ze wsi; ale mu odpowiadano, że nic się nie odmieniło, ino biedy przyrosło trochę i tyle.
Ogółem byli to ludzie nędzą zbici, w ziemię patrzący przy rozmowie, zahukani od świata, bojaźliwi; każde pytanie trwożyło ich, nasuwając obawę, czy niema w niem zdrady jakiej ukrytej. To też Franek po paru próbach rozmowy przestał się z nimi rozznajamiać, mijał ich pochwałą Boga lub życzeniem szczęścia.
Aż raz spotkał chłopinę niedużego wzrostu, który, jak mu się zdało, był mu znajomym kiedyś, ale nie mógł na razie zbaczyć, skąd. Wlókł on wysoką ociepkę cetyny z uboczy stromej na dół ku wozowi. Dojrzawszy Franka zatrzymał się i, nie odpowiadając na powitanie, rzekł:
— Wiecie? Jaś umarł...
Franek nie mógł pomiarkować odrazu, o kim mówi, tembardziej, że nie zdołał jeszcze na myśl