Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w celu kłusowania, i boi się, aby go ktoś na karę nie zdał.
— Nie bójcie sie, ci was nie wydadzą...
— Ho! ani bratu nie wierzę. We was mam ino ufność. To też wam jednemu powiem...
Przysunął się jeszcze bliżej i szeptem, urywanym przez niepokój i radość, mówił:
— Pamiętacie, com wam o tej dolince opowiadał? jaka o niej opowieść, ba nie jedna, ale jedna z wielu?... Nie wiecie?... Jest tam kłoda, pod tą kłodą strzelba, a od tej strzelby na sto kroków...
Głos mu wzruszeniem silnem osłabł, rozpłynął się w nadzieji szczęścia.
Teraz Franek zmiarkował wszystko. Dyabeł, widać, znalazł jego strzelbę, którą on przypadkiem przy tej dolince schował, a zapominał zawdy, ile razy szedł tamtędy, wziąć ją do koleby. Musiała dużo przyrdzewieć.
— Pokażcie-no ją — szepnął. — Ta sama...
— Jakto? Toście wy ją znali?!
W oczach Dyabła, radością promieniejących, zamigotał tajemny przestrach.
Franka zdjęła ogromna litość nad nim. Nie wiedział, co ma powiedzieć. W każdym razie nie będę mu rozwiewał złudy — pomyślał — to jego jedyne szczęście...
I omijając odpowiedź wyraźną, rzekł z powagą na twarzy, a litością w sercu: