Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wlec. Ale Drózd nie opuszczał się na gotowiznę. Nauczony biedą swoją, zawdy się obzierał na potem i na dalej, bojąc się, że może braknąć i to na złym czasie. W chwilach wolnych, których miał dość, zachodził ku wodzie, szukał pod kamieniami pstrągów, a jak tych nie mógł naleść, to łowił na płytszej wodzie głóce i przynosił. Parło go też ku temu wieloletnie przywyknienie, które naturze jego stało się potrzebą. Ryby umiał przyrządzać bez przypraw — nauczył go już oddawna mus, pan wiele możny — to też, gdy miał sól i masło i mąkę ku temu, jedzący nie mogli się nadziwić, że takie dobre rzeczy żyją w wodzie.
Zachęcony pochwałami, Drózd się sadził i coraz wymyślniejsze gotował potrawy. Franek z zadowoleniem patrzał na jego rozochocenie, Bekac na nowo zaczął swoje opowieści, aby je mógł i Drózd usłyszeć, a Chudomięt, zmlaskując przy każdej wieczerzy, powtarzał z rozradowaniem:
— Teraz człek wie, że żyje!
Cóż dopiero, gdy Drózd za łaską opatrzności znalazł, idąc ku wodzie, przeszło pół zająca, którego lis w ucieczce nie miał czasu zabrać, i gdy tę połowinę upiekł po swojemu i z uśmiechem tajemniczym podał na wieczerzę! Były gody, o jakich się Chudomiętowi w głodowych snach nie śniło. Drózd urósł nagle w czarodzieja,