Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Franek, doprasnąwszy chwili, umyślnie zeszedł ku roztoce, aby się z Drozdem obaczyć. Nie napotkał go jednak aż w trzeci dzień, kiedy schodził z towarzyszami na noc ku kolebie. Bekac go pierwszy ujrzał.
— Widzicie wy? Drózd...
Franek się rozglądał wszędzie i nie mógł go dostrzedz.
— Ku wodzie patrzcie, bo on inędy nie chadza.
Teraz dopiero Franek zauważył niedużego człeczynę, rzecby można: chłopca, zachylonego za wystającą z brzegu skałę tak, że go trudno było uznać, bo szary był, jak ta skała, i nieruchomo do niej przywarł. Na jego widok Frankowi serce się rozełzawiło.
— Idźcież, moiściewy, naprzód — szepnął towarzyszom — nagotujcie wieczerzę, ja ta zaraz przyjdę...
I zbiegł ku wodzie, przedostał się na drugą stronę roztoki, za chwilę stal już nad wystającą z brzegu skałą.
— Czy sie nie mylę?...
Na dźwięk padłego z góry głosu Drózd sie w przestrachu przyniżył, a potem podniósł z ciekawością głowę.
— To to wy? — zawołał z radością wielką i począł się odrazu wyczołgiwać na brzeg.
Skoro się już wydostał, ujął ręce Franka