Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leciały w pośpiechu, jakby je kto pędził. Wreszcie wpadł na myśl krzepiącą.
— Co mi z przechwały, że ja ją sam zetnę, kiedy sto razy ważniejsze czeka...
I postanowił przynająć dwóch chłopów, aby jeno prędzej skończyć i czas poświęcić gminie.
Schodząc raz wcześniej z góry, niedługo po zachodzie, nadszedł przy drodze Teklę, komornicę, składającą na powróz gałęzie z cetyną i chrust uschnięty, drobny, zdatny do podpały. Przywitał ją wesoło:
— Jak sie to przytrafia, że zawdy wtedy was spotykam, kiedy mam interes we wsi. Wyręczycie mnie i teraz, moiściewy, drodzy...
— O coż takiego idzie? — spytała, prostując powoli plecy.
— Trza mi dwóch chłopów do ścinania. Nie wiedzielibyście o jakich?
— Wiem... — odrzekła z powolnym namysłem — Chudomięt by sie zgodził, i Bekac by z chęcią przystał, bo oni haw już ni mają roboty, poprzątali, zebrali, co mieli na polu. A na zarobek każdy chciwy...
— To ich też upytajcie za mnie, moiściewy, bo musiałbych sam zejść na dół...
— No, nie turbujcie sie. Ja im ta już powiem. A jakże z płacą?
— Jak bedą chcieli. Abo za dzień, abo za sztuki wyłupionego drzewa, co wolą.