Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed oczy, otrząsnąć się z niej nie mógł. Przypominał mimowolnie rozkosze piekła czy raju, które jeszcze teraz, choć już przeszły, dreszcz w nim budziły.
— A potem... Cóż to było? Aha! Ktoś zawołał: «Hanka!» i znowu głośniej: «Hanuś!» Zerwała sie, powiadając: «Ujna mnie wołają»... To ta ujna szła z dołu, kiedych myślał, że to ona.
I tak o wszystkiem myśląc i o niczem, szedł w mroku, bo już mrok był, prosto do Huciska. Kiedy stanął u progu swojego domostwa, jak płaszcz opadło z niego uroczne omamienie, coś, jakby mgła płanetnicza, rozwiało się z przed oczu.
I poczuł niesmak ze siebie samego, jakiś wstyd wobec myśli, które go przywitały w progu. Tyle tu nocy przedumał...
— Nie wiedzieć, co mną rządzi. Jakże ja mógł zabaczyć przy niej...
Ale myśląc to, przyznawał, że mógł zabaczyć o wszystkiem.
— Kto wie, kiedy sie znowu ujrzymy...
W ciężkiem niezadowoleniu usiadł i podał głowę zadumie.
— Nie, nic jej nie powiem, skoro tak... Aże sie wszystko uwidoczni.
I począł snuć, jak pająk, przerwaną robotę. Chwile szły, coraz czarniej czyniło się dokoła,