Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślą stał w przyszłości blizkiej, jakby w niej żył i mieszkał ciałem.
Tak go to pochłaniało, że i na głód przestał już być ckliwym i zapominał nieraz, czy gotował obiad lub wieczerzę.
Dumając nad swoim planem, przeważnie nocami, zauważał w nim pomału braki, które go trapiły. W dziele już poczętem w myślach rysowały mu się szczerby, podobnie jak rzeźbiarzowi, który w glinę tymczasowo zamknął myśl, a glina się zesycha i pęka; inne zaś strony życia gromadzkiego, którym nie oddał jeszcze swej uwagi, czerniły się, jak tablice niczem niezapisane, stawały niepokojącą jego umysł próżnią, trwożyły jego serce nieznanem, jakie patrzało pytająco z ich pustych lic.
To równie przyłożyło się, że postanowił dokończyć z uboczą. Widział, że mając czas przy ścinaniu, może wszystko dokładnie przemyśleć i każdy szczegół z osobna. Zanim się obraz uwypukli, zejdzie chwil niemało. A gdzież sposobniejsze naleść, jak nie tu, w roztokach śpiących, z daleka od gwaru świata, od zamętu walk.
Schodziły te chwile szybko, ani się obejrzeć na nie, ani je dostrzedz, jak mijały. Dopiero środa była — już niedziela. A na uboczy nie znać było tych lecących chwil.
Rakoczy z utęsknieniem wyzierał swojej Hanusi, której już od dłuższego czasu nie widział.