Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak wskazówki czasu, doszły ku sobie i stanęły. I cały obszar długi stał się polem miedz, bez płatka zaginionej czarodziejsko roli. Gdzie okiem dojrzał — miedze, wysokie i nizkie, pozwężałe i szersze, o różnym wyglądzie. Stały zwarto, jak skiby na mokrze odorane. Rdzawiło je słońce czerwone, jakieś inne, nie to, które ziemi świeci, i zdały się krwią oblane, przepotwornie straszne. Aż zadygotał cały od lęku i trwogi.
Obraz przepadł, a wtedy otwarły mu się chałupy. Jakby ściany powyjmował z nich, wszystkie wnętrza odsłoniły się jego oczom.
Ujrzał niezliczony drobiazg, na raczkach pełzający po ziemnej podłodze, gazdów ponuro siedzących na ławach, kobiety załzawione i dzieci w kołyskach śpiące. Wśród tych ujrzał na zapiecku przyczajoną nędzę, popod ławy snujący się głód o wilczych zębach, i z podchylonych drzwi ze sieni patrzący zarazą — pomór...
I naraz zrozumiał wszystko. Poprzednio obrazy zeszły się, i stanęła mu przed oczyma twarz blizkiej przyszłości, patrząca niemiłosiernie czarną otchłanią...
Poznał, że jego naród stoi nad urwiskiem. A pod stopami miałki piasek. Zagłada i śmierć.
— Ratunku! — zawołał sercem i uczuł ból, jak kamień ciężki, nieznany dotąd ból. Zdało mu się, że widzi przed sobą człowieka, skazanego na zagładę, który o tem nie wie.