Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żywnie chciał i umiał. Ale z czasem trza było dzieciom miejsce robić, wydawać córki, żenić synów, a luźnej ziemi już nie stało. Wtedy to ojciec niejeden przeciął swoją rolę na pół, abo na dwie, na trzy części. Ale osiedle ostało osiedlem. Pastwisko było wspólne, domy razem, ino gazdów namnożyło się z latami. I tak przyszło pomału — gdzie był jeden gazda, tam dziś dwunastu i więcej. Role, dawniej całokształtne, pokrajano w strzępy. Jak i rola Potaczkowa... ile to na niej miedz!
Począł przelatywać okiem ściśnione zagony. Wyobrażał sobie w myśli, jak je czas zwęża pomału, jak niepostrzeżenie, milczkiem pomyka granice.
— Gdybyż to choć było gdzie rozprzestrzeniać sie ludziom... Ale już wszystkie zbocza zaorane, zasiane wszystkie wertepy i brzegi, i tłoki skalne, i urwiste drapy, i już sie na samych wierchach głowami grunta poschodziły. Dalej nie sposób posuwać sie pługiem, bo zewsząd napierają równie mocno i równie łakomie. Ile na tych granicach krwi rozlanej o parę marnych skib! Gdyby nawet i peczek nie było sadzonych, to wyraźnie znaczyłaby sie krwią graniczna miedza. A drzewiej, za lat dawnych, za pierwszych osiedleńców, kto ta gdzie komu ziemi sprzeczył! Było jej dość, do zbytku, nikto sie na nią wieldze nie łakomił. Mniej piekła było