Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

armat. Co w takim razie? Wróciłby do oczekujących, pościągałby z wierchów straże, tylko jedną, osłoniętą od doliny laskiem, ostawiłby po to, aby donosiła o blizkości nadchodzących wojsk. W te pędy posłałby ludzi na całe Podhale, aby, kto żyw, zlatywał na obronę dziedzin. Zgarnęłoby się moc narodu, zamknęliby wąwóz i czerniawą nieprzejrzaną pokryliby zbocza; stanęliby żywym lasem... A jakby też naród nie posłuchał wezwania — bo i to trza mieć na uwadze — jakby spokojnie ostał w domach i chcąc mieć łaskę w oczach nowych panów, wskazał jego, jako podburzyciela i herszta nienawiści? Jakby go przez to wyjęto z pod praw i urządzono nań, jak na zwierza, zajadłe polowanie? Wtedy wiedziałby, gdzie się schronić. Słyszał przecie tyle razy o jamach tatrzańskich, słyszał o jednej w wąwozie wysokim, do której prowadzi ścieżka, jak po ścianie. Żeby ino żywności naprzód przysposobił, mógłby se tam ślebodnie przebyć lata całe. Bo z dołu, ani z góry dostępu nijakiego, znikąd. A naprzeciw równie ściana i równie wysoka. Siedziałby se, jak na chmurze, i spluwałby se na dół, na łysinę komendanta, któryby już od samego czekania wyłysiał. A jakby się któremu zachciało wyłazić w górę, toby ino starczyło nogą poruszyć kamień, lada gruz wysterczający, a jużby wartko zawrócił łbem na dół, nie miałby czasu przeżegnać się, lecęcy prosto