Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rakoczemu, jakby łuska opadła nagle z oczu. Wszystko się tak wyraźnie zarysowało przed jego wzrokiem, że się aż tej jasności niespodzianej przeląkł.
Kamień rósł, olbrzymiał w jego oczach, widać było mech żółty i litery duże. Rakoczy, stojąc w blizkości przed tym kamieniem, powtarzał:
— Lacki... Koldras Lacki...
Ale nie czuł, jak wonczas, lęku, ani trwogi, ino potęgę jakąś, w duszy swej uśpioną, którą to imię obudziło. Jakieś hasło z za grobu brzmiało w tem imieniu. Zdawało mu się, że zmartwychwstała Moc tak musi wołać.
Czuł się związanym jakąś tajemnicą z tym duchem blizkim, a nieznanym, i ślubem wielkim, który musi spełnić. I czuł jakoby dwie połowy siebie. Jedna umarła — ta nieznana — a druga w nim żyje. Myślą nawet rozdzielał, szepcąc:
— Koldras — Lacki...