Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

górował, owcarował, serr jadł!» Bo, widzicie, ma dwóch bratów. Jeden po wodach lata, a drugi po wierchach. A on jest trzeci, leśny. I tak różnie — czasem to go nie można nijak wyrozumieć, jak gada: «Śtuchlik! śtuchlik! śtuchlik! ciachciachok!» Kto wie, kany sie ta wyuczył takiej gwary. A jak widzicie, zawdy powtórzy jedno słowo po dwa i trzy razy. Ziemba, bo ino po naszemu: «Siej, siej, siej garzteckę siemieniaa!» A na końcu, to tak przyrznie, przytuży człowiekowi, żeby sie nie opuszczał na nic. Konopka znowu ma swoją filozofję, a jakże. Jak padnie na przednowku, mór idzie na bydło, i chłopa taka bieda ściśnie, że mu ostatnie cielę skapie, to wtedy, wiecie, konopka siędzie przed izbą na gałęzi i pociesza strapionego chłopa: «Nie bedzie, nie bedzie zdechłemu cielęciu nic!»... Takie to mądre...
Ponad głowami stojących przy lesie ze świstem skrzydeł przeleciał ptak ciężki i przepadł w ciemnych gałęziach smreczyny. Cyrek, który mu się w przelocie przyjrzał, począł się gorączkowo żegnać z Frankiem.
— Powiadałech wam zaraz, że ją musiało cosi zajść. Ona tu nigdy stąd nie wraca. Trza iść, uważyć, co takiego...
Franek, zaciekawiony jego powieściami, chciał go zatrzymać dłużej.
— To był grzywacz, zdaje mi sie — zagadnął.