Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł na polanę oczekiwać Hanki. Minął wrąb i wszedł do gąszcza, zarosłego krajem, i tu niespodzianie całkiem nadybał Cyrka. Zabaczył o nim i nie myślał, że się tu jeszcze plącze. Stał on przy małej jedliczce, a obaczywszy Franka, przyłożył palec do ust i przez zaciśnięte zęby syknął:
— Tssst!
Franek też, podnosząc stopy, aby gałęzi nie łamać, zbliżył się cicho na palcach ku niemu.
— Czegoż to wypatrujecie? — spytał.
Ale Cyrek nie odrzekł, zapatrzony w górę. Dopiero po chwili szepnął:
— Ona tu zaraz przyleci, ino jej pozierać...
I patrzał w milczeniu dalej. Wreszcie, umęczywszy wzrok, opuścił głowę.
— Musiało ją cosi zajść... Kanyż idziecie?
— Na polanę.
— To was kawałek podprowadzę.
I ruszył z Frankiem, opowiadając po drodze:
— Ani pojęcia, jakie to stworzenia zmyślne! Co ja sie im też napatrzę! Nieraz mi zejdzie i do zmroku, dopokąd nie posną. Tyle gwary przez cały boży dzień po hańtym lasku, że sie osłuchać nieporada wszystkiego, co one pletą. Wygnaliście je z uboczy, to sie tu osiedliły. Ale i na nie bieda. Gałęzie rzadkie, padnie słota, to im dość pracy napsuje.