Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obrazy: wsie, miasta, góry, lasy, doliny, roztoki... Wszystko z ogromną szybkością pędzi i, jak te fale na rzece, ucieka bezpowrotnie. A oczy nieruchomieją od znużenia, od wirujących kołem świateł i tańczących barw.
Zadumywał się tak mocno, że się zapominał, gdzie jest, w jakiej nieznanej przestrzeni. Tracił się doznaku. I budził się dopiero, kiedy śmiech uderzył o jego uszy, albo głos wyraźny:
— Franku!
Hanusia stawała przy nim.
— Można cię ukraść, a nie będziesz wiedział... O czem ty tak myślisz wiecznie? powiedz...
On, zamiast odpowiedzi, wyciągał ręce po nią i sadzał ją na kolanach, jak dziecko nieletnie. Czasem się mu wyrywała, a niekiedy zlatywała ku niemu sama, jak oswojone ptaszę. Za każdym razem przynosiła jakąś nową pieszczotę nieznaną, że się aż Franek dumiał.
— Ty mnie musisz bardzo kochać...
— Bardzo. Ino o niczem nie myślij.
Nie lubiała, gdy się przy niej zadumywał o czemś. Raz nawet, stając przed nim, powiedziała wprost:
— Wiesz, Franek, czasem, to mi sie zdaje, że ty patrzysz na mnie, a nie widzisz mnie, tak, jakżeby ja szybą stanęła przed tobą, a ty jakbyś przez nią wypatrywał coś dalekiego za światem.