Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy uczuł śmieszność całą swojego wołania. Począł się wstydzić sam siebie, swojego wiatractwa, i przyznawał szczerze w duchu, żeby się nie odważył tak wołać ku niebu, gdyby się chmury zeszły czarne i stanęły groźną burzą nad jego głową.
I znowu długo błąkał się po wrębach; wreszcie schodził do koleby, gotował obiad, a co chwila wyzierał za próg, daleko tam słonko. Skoro się już przechyliło na zachodnią stronę, zasuwał wrota i puszczał się znaną ścieżyną ku wierchom.
Trza było minąć roztokę, przejść stromy wrąb, ciągnący się wzdłuż przez całą ubocz, następnie przylasków parę, dwie małe polanki, i za ostatnim gąszczem dopiero otwierała się polana widna, zajmująca wierch Wasielki, blizkiej Turbaczyka.
Tam na tej wysokiej łące miał czekać Hanusi. Tu, opuściwszy chałupę po sumie, miała dojść o śródwieczerz, idąc za malinami wrębem który się tu sterma.
Franek wychodził zawczas. Z dołu mu się widziało, że słońce już nizko, a teraz postrzegał nierad, że jeszcze niemałe koło po niebie zatoczy, nim śródwieczerz nadejdzie. Mając dość próżnego czasu, rozglądał się w koło. A miał gdzie patrzeć. Bo choć Turbacz od południa zasłonił sobą świat, a od wschodu bliźnie Gorce