Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płat... Ja cię nie przynaglała, sameś sie wyrychlił. A potem, co cię opętało złego, żeś uciekł ze wsi od ludzi, jak dzik? Czemuś nie przyszedł, nie powiedział, ani nie dał znać? To ja nie godna, żeby słówko od ciebie usłyszeć?
I, nie czekając odpowiedzi, mówiła dalej:
— Wiesz ty, mogłabych umrzeć z turbacji, ani byś o tem nie był wiedział. I jak miałeś sumienie tak mnie poostawić, w takiej niepewności i trwodze? Musiałach sie od ludzi inszych dowiadować. A myślisz, że mi miło było słuchać, jak mnie żałowali! Abo jeszcze i gorzej, bo sie śmiali ze mnie, że za płanetnika wyjdę. Powiadali ludzie, żeś sie z Djabłem stowarzyszył, i chodzicie razem...
— Ale nie wierz-że ludziom...
— Aha! Tyś nie wierzył? Widzisz, jak my sie to zeszli...
Uczuł się skruszonym i na chwilę nie wiedział, co jej ma powiedzieć. Wreszcie począł:
— Bywają różne przeciwności. Ja natrafił na taką, żem sie musiał cofnąć.
— A powiadałeś, że sie nigdy przed nikim nie cofniesz!
— I dosiela powtarzam. Ale bywa różnie; przeszkody mocne znajdą sie i w sercu. Człek musi nieraz cofać sie przed samym sobą...
— Toby nikany nie zaszedł, abo w przeciwną stronę, niż zamierzył.