Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wskazał ręką pośród ciżby drogę, którą był piersią przed chwilą otworzył.
Hanka, widząc w jego twarzy niezwyczajne wrzenie, zawahała się, ale wnetki postąpiła naprzód i, z udaną gotowością, wartko przed nim szła... Stojący zblizka cofali się na bok i prowadzili ich oczyma, szepcąc między sobą. Michał się już nie nawinął.
Minęli gromadę, zrównali się ramionami i szli w milczeniu po trawniku wśród lasu wonnych kóp.
Franek, zapamiętały w gniewie i wściekłości, chciał ją zrazu pokarać dotkliwie obelgą, ale, nim w myślach słów wyszukał, już gniew zmalał w sercu i słowa one zdały się za ostre. Dobierał inszych, a tymczasem złość go omijała. Miał też czas, idąc przy niej, zauważyć przestrach i drżenie ptasie w jej cichej postaci. Chwiała się wiotkiem ciałem, jak gibrzyna leśna, z której wiatr obrywa kwiecie i otrząsa puch. To go powoli rozbrajało. Długo ważył słowa, i tak w milczeniu doszli razem do ostatnich kóp.
— Powiedz mi — ozwał się Franek z surowością wielką — powiedz mi, ale tak szczerze, dlaczego tańcowałaś z tym człekiem niemrawym?
Podniosła ku niemu oczy, od których śnieg tajać może i odrzekła po cichu: