Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już niedaleko bory! — szepnął i przyspieszył kroku.
Doleciało go z oddali zawodzenie skrzypiec. Począł dygotać w sercu, drżeć na całem ciele. Ile razy posłyszał kiedy zdala skrzypce, zawdy to drżenie dziwne owładało nim. Nie wiedział jeno, skąd się bierze, jaki temu powód. Może powstaje nieświadomie na wspomnienie chwil, jakie dotąd pamięta z dzieciństwa swojego.
Spał w izbie... Naraz przebudził go widok. Owies zadzwonił na szybach. Skrzypce zajęczały. A on się zrywał: »Tato! tato! kolędnicy przyszli...« I z drżeniem biegł do okna patrzeć na te cuda.
Były to czasy dużej szczęśliwości...
A raz, pamięta, zbudziły go krzyki: »Pali sie! pali!« Wyskoczył na pole. Tłumy ludzi, wieś cała biegła na wierch Gronia. Pobiegł i on. A lecąc, dygotał, jak w febrze. Palił się las. Przeraźny widok był, bo zblizka. Morze płomieni szło uboczą, a dymy, jak chmury ciężkie, wisiały nad ogniem. Ktoś wyniósł skrzypce, grali, tańczyli przy świetle...
I odtąd, ile razy usłyszy płacz skrzypiec, drżenie wraca, jak odgłos potrąconych strun.
— Bo też ino nasze skrzypce tak umieją płakać.
Co on się nasłuchał muzyk po szerokim świecie, i takich i owakich, a przecie żadna