Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skoro ja we dnie czasu nie mam...
— Ktoż wam o dniu gada? Przecie nocą sie gromadzi cała młodzież ze wsi. Nie pamiętacie to?
— Prawda! Jak ja se zdołał zabaczyć!... Przecie to bory sieką!
— A i ona lubi tańce, niezawodnie bedzie.
— Tak, tak... Dziękuję, żeście mi zbaczyli. Bory sieką... — powtarzał, przywodząc na pamięć zapomniane obrazy nocy księżycowych.
Tekla związała tymczasem gałęzie powrozem i zarzuciła je na ramię.
— Ostańcie zdrowi...
— Z Panem Bogiem — pożegnał ją Franek. — A przyjdźcie kiedy, to wam naostawiam najparadniejszej cetyny!
— Tak, wicie, sama muszę odganiać tę biedę...
Mrok już owinął drzewa, rozwlókł się po ziemi, a Franek jeszcze siedział na pniaku, dumając. Zastanawiał się i nad tem w rozumie swoim, co mogło siostrę przywieść do takiej odwagi. Przecie ją znał inakszą, niemającą woli... Musiała zrozumieć krzywdę po jego odejściu. Ujęła się widocznie za nim, a jak śmiało!
To życie ją zmieniło i starło całkiem odmienność, jaka w niej była, jaka mogła być. Mogła ostać orlicą, a ostała kurą. Co kto woli! Niewiasty wybierają drugie.
Myślał o wszystkiem z umysłu, byle odegnać to, co go najbardziej dotknęło. Ale ono powra-