Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieku. Rakoczy usnął już, a ten się skarżył, i kto wie dokąd i jak długo, bo rano nie mógł się dowiedzieć. Gdy się obudził i rozejrzał, Djabła już nie było. Chmur nijakich na niebie, pogoda, jak uśmiech; jeno ociekające z ros gałęzie świadczą o niedawno minionej ulewie.
Franek z podwójną siłą zabrał się do pracy. Wyrzuty, zcichłe, powstały na nowo, krzywdy go obstąpiły płaczącą gromadą. Obalając harne smreki, przypominał sobie często słowa tego człeka, którego Djabeł nazwał Cyrkiem.
— Nie mylne miano — myślał, — bo, jak cyrek w drzewo, tak mi sie wwiertał w mózg pamięcią przykrą. Nawet doznaku nie pojmuję, żeby sie mógł inaczej nazywać, niż Cyrek. Mały to robak, ale idzie drzewem i trocini pomału, aże całe zniszczy; nie ostoi sie, choćby i najhrubsze, przed tą zajadłą, maleńką owadą. Tak i ten człek nieduży myśli moje trapi. Coś w nim jest, co bezustanku chodzi za człowiekiem. Niedarmo też i Djabeł uskarżał sie na to. Dziwne: trzech nas w tej pustce, a już nam za ciasno. I jakże tacy mają między ludźmi żyć?
Próbował się rozweselać, ale się nie dało.
Spodziewał się z dnia na dzień, ścinając zawzięcie, że Cyrek przyjdzie z wyrzutami. Zauważył ze ździwieniem, jak go niepokoiły: ta szara, ziemna twarz, te siwe oczy, widziane