Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mały otwór w ziemi, zdawało sie, lisia jama — ale nie dowierzam. Juści próbuję stopami, ziemia sie osuwa, i wnet sie odkryła przepaść. Zazieram do wnętrza, a tam schody, jakby do piwnicy. Ja też, nie wiele myślęcy, ułamał gałąź na drzewie, natopił smoły i oblał ją dokoła; zapaliłech na jednym końcu, jak świecę, a drugi wziąłech do garści i schodzę. Tych schodów było dość niemało, alem nie rachował. Skorom już ostatnie minął, słyszę szmer podobny, jaki potoczek wydaje, kiedy płynie przez wysoki las. Co to może być? dumam, postępuję naprzód i przekonuję sie, że to nic inszego, ino woda tak szmerzy i tak se szeleści. Przyświecam bliżej ku tej rzeczce — widzę na niej kładkę. Próbuję nogą, ale drewno, zbutwiałe widocznie, rozsypało sie jak próchno. Cofnąłech sie zaraz, świecę dalej popod nogi — napotkałech nóż. Bierę do rąk, opatruję, trzonek sie rozleciał, a żelazo poostało, rdzą zjedzone mocno. W te razy łuczywo zgasło — wiatr taki dmuchnął, że mi od lodu zęby ścierpły. Strach mnie okropny porwał — do dziś nie wiem, jakem sie znalazł na wierchu.
Franek, który, przy wyliczaniu przez Djabła miejsc, mających skarby, zdawał się, przytakując, o czem innem myśleć, ostatniej opowieści słuchał z ciekawością i patrzał pilnie w oczy mówiącego. A gdy ten ustał, zagadnął: