Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że Franek nie rozumie jeszcze, począł prędkim szeptem gadać:
— Dźwięczy... I to nie w jednem miejscu. Musi to być skarb, o jakim ucho...
Teraz dopiero zbaczył Franek, skąd zna tę postać człeczą. Z opowiadań. Tyle się o nim nasłuchał od ludzi, że nieraz w myślach widywał go żywym. Tak, to on, Jantek, poszukiwacz skarbów, którego po wsi zowią Djabłem...
— Nie wierzycie mi? — szeptał ciągle. — Zejdźcie odrobinę. Ani wam sie nic nie stanie, a przekonacie sie sami...
Pociągnął go za sobą na dolinkę.
— A teraz uważajcie! Abo nie... wy tupnijcie, a ja bedę słuchał.
Klęknął, jak wprzódy, na ziemi i przyłożył ucho.
— Tupnijcież! Moiściewy... Mocno! Jeszcze mocniej! Tak... słyszycie teraz? O, jak dźwięczy...
— Rzeczywiście...
— A co? Nie mówiłech?
Przypadł do Franka i z radości ściskał go za ramię. Przyczem szeptał gorączkowo:
— Muszą być pełne kotły miedzi. Ale nie... miedź nie tak dzwoni. To musi być złoto...
Ostatnie słowo wyrzekł prawie głośno, głosem nabrzmiałym radością bez miary. Nie zaprzeczał mu Franek, nawet dodał, że i to mo-