Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

upiec i wołu z rogami. Nareszcie wtoczył gnat szeroki, parę nizkich gnatków, aby mieć i stół, i stołki, jak bogaty gazda.
Nie widziało mu się jeszcze, że ściany są gołe.
— Jakożby tak człowiek mieszkał? Trza je przyozdobić.
Poszedł w las i nazbierał porostów wiszących, spadających z gałęzi, jak zielone brody, naobcinał hub olbrzymich o dziwacznych kształtach, gałęzi z młodych jedlic i okwiatu z buków — to wszystko przyniósł, porozdzielał, miarkując uważnie, aby je tak porozwieszać po nierównych ścianach, iżby oko z przyjemnością mogło na nie spojrzeć.
I wnet owo boisko odmieniło się do cudu. Niktby nie poznał, nie uwierzył, że tu niedawno wiatr chadzał samopas.
Żywności też przysposobił, zakupił na dole i, choć dostatku nie sprowadził, nie bał się już głodu. Rozgazdowal się w tej pustce i przywykł pomału. Z początku było mu tak, jakżeby z jasnego pola wszedł do ciemnej świątnicy; powoli jednak rozpatrzył się i począł odnajdywać rzeczy, których nie postrzegł odrazu.
Więc najpierw zauważył, że w różnych porach dnia różne przybiera barwy ta dolina. Ma wyraźne rumieńce życia. Ma też głos i mowę swoją, smutki i wesela.