czasem oczy zamigocą urokiem i zgasną,
gdy je zawieje płomienny wicher złotych włosów.
A czasem, ale rzadziej, ukaże się postać,
zapatrzona w głębinę, jak brzoza płacząca.
Tak się snuły melodye w tej nocy urocznej.
Za mglistem, białawem światłem
widać było tęczę,
jak stroiła miesiąc blady
w pożyczane szaty.
Dobierała promieniami siedmiorakich barw —
dwie się jej zwidziały bardzo,
i ostała przy nich.
»Juzem był, juzem był
Po kolana w niebie,
Alem sie zawrócił,
Anielciu, po ciebie...«[1]
Pieszczota melodyi kołysała serce,
mgła owijała myśli i siadała
pomroką na oczach.
Siano pachniało, jak kadzidło,
które poi zmysły.
— Czemu tak drżysz?
— Pytasz sie, a sama dygotasz...
— To od zimna.
— Nie wierzę...
— A od czego? powiedz...
Przychyliła się ku niemu, jak habina giętka.
- ↑ Nuty pochodzą ze ss. 139-142 tego zbioru.