Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojtuś, pełen krzepkiej w sercu radości, jaką darzy pogodny ranek, wodził oczyma po słonecznej dziedzinie, uważał, jako syn gospodarski, o ile się zboża zapolały a lny rozkwitły, śledził z zajęciem, gdzie już dymy z nad chałup się rozeszły, a gdzie dopiero na śniadanie palą, gdzie bydło na ugory wygnali, a gdzie dopiero ulicami od chałup wyganiają.
Najczęściej jednak wracał oczami ku jednemu osiedlu. I ani się postrzegał, jak się tu z częstem nawrotem najdował. Najpilniej też ze znaków miarkował, co w osiedlu tym ludzie robią, zwłaszcza w chałupie skraja od ulicy.
— Dym się rozniósł z nad dachu. Musieli pośniadać. To teraz pewnie stroją sie do pola...
Obszedł oczami po dziedzinie, postał przy inszych osiedlach, poobzierał się nawet daleko, jak widok się odsłaniał, i znowu wrócił.
— Nie widać jeszcze... Może dopiero śniadają?
Począł od nowa rozpatrywać się po dolinie. Z trawników, nakrapianych żółtymi jaskrami i siwemi pałkami ząbru, przechodził na przybielałe zagony jęczmion i orkiszów, na ciemne płaty koniczyn, na błękitne pólka lnów, wędrował głowami nierówno stykających się różnozielonych kawałków, włóczył się dookoła młak i młaczek miękką porosłych trawą, rachował miedze w jednym rzędzie, zatrzymywał się przy kępach, przy każdem spotkanem drzewie, szedł z pasterzami, wyganiającymi