Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jasiek jednak nie ugiął się tak łatwo i nie zniechęcił. Przebolał jedno koło nieudałe — teraz począł robić dębowe, podobne do wodnego w traczu. Różniło się tym, że miało w miejsce piór zamknięte skrzynki, a połowa sprych i walec były wewnątrz puste. Robił je z wielkim mozołem i długo, aż nareszcie wykończył.
Teraz już gorączkowo począł myśleć nad wykonaniem reszty. Wbił słupy obok tracza, nasadził koło pionowo między nimi na żelaznych czopach, a od nich rury puścił prosto na przykopę.
— Kiego dyabłów on myśli? — niecierpliwił się Chyba. — Chce świat przewracać do góry nogami? Co to za uparta jucha! Powiedzcie...
Chodził tu i tam, robota każda wypadała mu z ręki. Tak go ten Jasiek trapił. Dręczyło go nieznane...
— Uda się? czy nie uda? — kłócił się myślami, nie wiedząc, że Jaśka prześladuje sto razy większy niepokój.
Tak uszło parę dni, jak w ciężkim śnie, w dziwnej gorączce oczekiwania...
Aż tu raz wpada Jasiek do izby z szalonym krzykiem radości:
— Idzie! idzie!
Haźbieta myślała, że zwariował. A kiedy Chyba pognał za nim w pole bez kapelusza — klękła z przestrachu i poczęła się modlić...
Na traczu stał Chyba z włosem rozwianym,