Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serce podskoczyło Zosi z wielkiej uciechy, gdy matka rano zawołała: »Jeść!« Podbiegła ku niej i zapytała nieśmiało, z obawy, by nie spłoszyć ochoty do jadła...
— Co też bedziecie mamusiu?
— Z mąki... z mąki!
Uradowanie Zosi wnet uciekło. Ona już od tygodnia je same ziemniaki, bo nic więcej nie ma w chałupie. Co tu robić?
— Może ziemniaka zjecie? — powiedziała cicho.
— O nie, nie!
— To cóż wam dać...
— Z mąki! Ugotuj z mlekiem... prawda! mleka nima... — spojrzała na Zosię. — O cóż ty płaczesz, dziecko?
— Bo i mąki nima...
Smutne milczenie stanęło między nimi.
Po izbie wiło się ciche łkanie Zosi, za którem wiodła boleść wielkie, szklanne oczy... Oczy te spotykały wszędy czarne widmo. Z pieca, odedrzwi i z każdego kąta pełzała zwolna do światła ślepa jaszczurka — nędza i w snopie zimnych promieni, wpadłych przez zadymione okno, grzała się na środku izby, obracając dokoła niewidome ślepia... W najciemniejszym kącie pod ławą czaił się potwór stuzębny — małe niemowlę — głód... Dojrzały go, idąc za wijącem się po izbie łkaniem, wielkie, szklanne oczy i stanęły nieruchomie, niby kuliste