Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snuły się bez przerwy, jedne z drugich. Siedziałyby do rana, ino że świecić nie ma czem.
Rade nie rade złożyły kądziel o północy. Haźbieta się odziała.
— Nie chodź jeszcze! — prosiła Margośka. — Posiedzimy se po ciemku i bedzie.
— Kiedy muszę!
— Dyć kanyż ci tak pilno? Żal ci chłopa...
— Boże! Z takim chłopem... Ani mi nie gadajcie!
— Dobry człek...
— Dyć dobry... ale co mi z tego?
— Talant ma...
— Wieczny dumac! Przejęty myśliciel!... Eh, szkoda i gadać. Bądźcie zdrowi!
— Uciekasz?
— Muszę! Bo jakby stary postrzegł, że mnie nima, miałabych za swoje!
— No to idź z Panem Bogiem... ale jutro przydziesz?
— Jak ino chwilki doprasnę... przylecę! Dobrą noc miejcie!
— Dobrą noc, Haźbieś...
— Poćciwe kobiecisko! — mówiły, gdy wyszła. — Zajrzy ta przecie do nas...
— Niech jej Bóg nadgrodzi!
Haźbieta co wieczór przychodziła z kądzielą. Przędło im się dobrze we troje. Zosia na boku