Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to muchy mają codzień świeże powietrze. Koło ścian idą ławy, z grubsza ociosane, a pod ławami grzybów pełno: czy zima, czy lato. Podłoga, z ubitej gliny, zawdy mokra, bo z konewek ciecze. Ku nalepie dojść trudno, trza się stermać na oślizgłe wzgórze; za to zejść daleko łatwiej — samo jedzie. Piec, oblepiony czarną gliną, rozpada się powoli; już się dość nastał w jednym kącie. W przeciwnym rogu stoi łóżko, jedyny przedmiot rodzinny, który ich łączy... Kolebka trzech pokoleń! Obszerne, jak koszar, chwierucze się na wszystkie strony. Z boku kołkami zbite, popodpierane stołkami ze spodu — może jeszcze długo służyć czwartemu pokoleniu... ojej!
W izbie, prócz Satrów i komornicy, chowa się jeszcze dziesięć par królików, pół kopy kur i cielę, tyle narodu. Cielę z królikami żyje zgodnie, choć mu siano z cebrzyka wykradają; za to ludzie swarzą się codzień.
Matka chciałaby »dzieci« krótko trzymać, a one starają się wmówić w nią, że już dorosły. Stąd piekiełko w chałupie.
— Ja wam gadam — powtarzała codzień zrana — że pokiela mie ta święta ziemia nosi, nie chcę słyszeć o żadnej synowej! Rozumiecie?!
— To nas chowajcie na pośmiewisko ludzkie — mruczał Romek.
— Ja ci powiem, ty siwcu! Co ci sie dzieje? Ni masz co zryć?