Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szał owładnął już nimi. Wiatr powiał gorącą falą. Powietrze stężało i dusi... Namiętność wdychują piersią... Szał!! Omdlewająca rozkosz wiru...
Zgrzyt — struna pękła. Stanęli w pędzie — nad urwiskiem... Strojenie skrzypiec ocuciło ich.
— Co sie stało?
— Dy widzicie...
Posiadali, gdzie kto mógł. Dyszą ciężko... Wielu odeszło na pole. Gwar się rodzi... podnosi... słychać szepty... śmiechy. Pomieszali się młodzi i starzy, piją i gwarzą na nowo.
Kozerę spotkał Sobek za szynkwasem. Siedział on tu już od południa.
— I znowu was przywiedło? — spytał Sobek.
— Ho! Sobuś! To cała historya... Pódźno, to ci opowiem.
— Ni mam czasu!
— To bieda! Bobyś sie dowiedział...
— Dyć-eście sie zarzekali, że już nie pójdziecie do karczmy!
— Niczego sie moje dziecko zarzekać nie trza! Jak cie ma trafić, to cie trafi...
— Ja to rozumiem! — przerwał Sobek, chcąc się wymknąć staremu.
— Zrozumiesz dziecko, jak ci powiem... Nie widziałeś kany mojej Hanki?
— Dy-ście wy do niej ociec, to se jej patrzcie! — odrzekł drwiąco i odszedł na izbę.
— Harna śtuka! — mruknął za nim Kozera —