Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczami, drudzy poklękli na trawniku kościelnym i pozwieszali na dół głowy, jednako ofiarując swe troski Panu Bogu — bogacze i biedni...
Po skończeniu sumy młodzież pierwsza opuszczała kościół i rozpraszała się gromadami po rynku.
Wyszedł i Józek za innymi i medytował, co ma robić: iść do chałupy, czy też pogwarzyć z towarzyszami, abo i napić się przy okazyi... Zwyciężyła druga myśl, tembardziej, że nie miał po co spieszyć do domu. Na obiad? jaki tam obiad będzie!... Przykazała mu wprawdzie matka, żeby się nie bawił; ale dyć matka na to, żeby miał kto przykazować... Bo inaczej, kogóżby się nie słuchało?
Uspokoiwszy w ten sposób drażliwe nieco sumienie, przybliżył się do pierwszej gromady, obradującej w skupieniu. Byli to prawie sami młodzi i biedni synowie chałupników.
— Idzie Józek! — ozwało się paru. — Może i on przystanie?
— Niby na co?
— Podź bliżej, to się dowiesz...
— Zabieramy sie do światu...
— Na zarobek?
— Dyć nie na przejrzysko! Pódzie nas kieloro: Staszek od Luberdy, Kielusiak, Leon... Może i ty pódziesz z nami, to powiedz!
— A każ myślicie iść? — spytał Józek.