Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, obłapił »chrzesną matkę« za nogi i wybiegł.
— A jutro przydę ze skrzypcami — zawołał ze sieni.
— Przydź! — wybiegła za nim Zośka. — Ino se nie zabacz!
— Nie zabaczę! — leciało od wody.
— Zośka, pacierz zmów i legaj! — zawołała matka. — A ty Józuś ozobuj sie, bo już czas...
— Jutro święto — rzekł Józek.
— To trza do kościoła...
— Któż pódzie?
— Ty możesz iść na sumę... Jaby szła, ale ni mam co odziać...
— Ja pódę, ja! — prosiła Zosia.
— Ty mów pacierz! Słyszałaś?
Za chwilę wszyscy troje spali snem kamiennym.
Nazajutrz zrana ześniadali, co mogli, i po długich ceregielach przystało każde na to, co matka radziła.
Zośka pognała kozy do cierniaków, matka gwoli braku odzienia została w chałupie, a Józek się zbierał na sumę.
— Zwijaj sie wartko, bo czas leci! — napierała matka. — Grzech nie zastać kazania w kościele.
Obuł kerpce, wdział białe, sukniane portki.
— Dejcież mi koszulę! — zawołał.
Podała mu z kołka upraną, świeżą, wywałkowaną należycie. Włożył i odział na nią serdaczek