Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie widać go... tak późno. Czy mu sie też co nie stało — Boże uchowaj! O tym czasie przychodzi... Przyłóżno Zosiu patyków na ogień!... Noc ciemna — oko wykol... a on zawdy ze siekierą... Czy sie też nie poślizgnął kany, abo co... Matko cudowna, ochroń!... Nie wyciągaj rąk Zośka, bo sie oparzysz!...
W te razy zadudniło przed sienią.
— Idzie, idzie! Chwała Bogu...
Odstawiła miskę, przysunęła garnek bliżej ognia i usiadła w kącie na ławie.
Do izby wszedł chłopak wysmukły, jak tyka.
— Jest wieczerza? — zawołał od progu.
— O jest, jest! — odpowiedziała uradowana matka. — Ino ciebie tak długo nie widać...
— Cóż chcecie, nie próżnuję!
— Dyć wiem, moje dziecko, ale sie boję o ciebie.
— Nie ma o co!
— Tak nie gadaj, Józuś! Ino Pana Boga proś, żeby cię zachował...
Włożył ciupagę za siekiernicę i usiadł na ławie. Matka cedziła kluski nad cebrzykiem. Zośka i Wojtek przybliżyli się z obu stron do Józka. Nie widzieli go cały dzień, a bardzo mu byli radzi oboje.
— Powiem ci cosi... — szepnęła Zosia.
— No?
— Będą kluski na wieczerzę!... — szepnęła cichutko.