Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na polu i w izbie. Jesienią swobodniejszy czas ku temu, kiedy się już z pola pozbierało i przewaliła się ta praca ustawiczna. Jest, co prawda, kopanie, ale to babska rzecz, to się ta niech schylają nad rządkami. Chłopa prędzej krzyże rozbolą... Tak se to myślęcy ułożyli i przyszli.
Błażka bo tu nic nie przywiodło pilnego, ale on się ta wszędy znajdzie, choć go nie proszą. Rad na wieś idzie i przesiaduje po chałupach godzinami, to i tu mógł zajść i posiedzieć przy czasie. Za młodu światem chodził, to ma co opowiadać. Ino, że nie wie, gdzie się prawda kończy, to mu się i gada czasem, samo nie wie, co... Lubią go wszędy, zwyczajnie człeka, z którego się można uśmiać. Ozór ma długi — powiadają — ale też ta i nikomu nie szkodzi, bo mu nikt nie wierzy... A że nowinki rad zbiera i po chałupach nosi, za to go też »kuryjerem« zowią.
Kozerę musiało tu »cosi« przywieść, bo jego tak wodzi, jak zwyczajnie pijaka sprawnego i bałamuta.
Zeszli się wszyscy na traczu i otoczyli gromadą Jaśka, który robił palcowe koło; tuż obok leżało wodne i trzy ostrugane walce.
— Co też to bedzie, słyszycie? — spytał ciekawy Błażek.
— Gonciarnia — szepnął cicho Jasiek, podnosząc głowę.
— Niby co?