Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu, błądząc wśród ulic otaczających kościół, stając u ich skrzyżowania, zmieniając miejsce, ilekroć widział, że zwraca uwagę. Parę razy wszedł do kościoła.
Wyobraził sobie, że Alicja dopiero o zmroku się ukaże i dzień ciągnął się bez końca.
Wieczorem zwątpił.
— Nie przyjdzie... Musiała pożałować...
Znajdował się na rogu ulicy w pobliżu kościoła. Stamtąd mógł ujrzeć stopnie, które łączą mały placyk z bulwarem pod drzewami. Nikt na nie nie wstępował, wszystkie powozy mijały je, nie zatrzymując się. Naraz usłyszał lekki krok po za sobą i odwróciwszy się, ujrzał kobietę w żałobie. Zapomniał o wszystkiem: o długiem czekaniu, o wątpliwościach, o zmęczeniu i natychmiast wróciła mu radość triumfująca. Był tak pewny przyczyn, które pchnęły ku niemu księżnę, że zbliżył się z galanterją.
— O! Alicjo!... powiedział, wyciągając ku niej obie ręce. Lecz wnet opuścił je ze zniechęceniem.
Czuł się zmieszany wzrokiem młodej kobiety.
Jego aluzje rozwiały się. Nie było żadnej wątpliwości. Oczy księżny spoglądały nań twardo. Alicja wytłumaczyła się szybko, jak gdyby chcąc się pozbyć obecności antypatycznego interlokutora.
Istniała między nimi kwestja pieniężna, którą uregulować musiała. Nie pisała do niego, gdyż po ostatnich wypadkach, list wydawał się jej nieodpowiedni. Pozatem nie mogła ani przyjąć go u siebie, ani udać się do niego. Dlatego dowiedziawszy się wilją, że widziano Michała wychodzącego z domu — wówczas, gdy sądziła, że jest cierpiący — pozwoliła sobie na naznaczenie mu kilkominutowego spotkania.
— Mówmy ze sobą o interesach... Winnam ci pieniądze i wówczas tylko się uspokoję, gdy cię spłacę. 300.000 fr., które mi dała twa matka, to, coś mi pożyczył w Kasynie... i może nawet więcej. Mam dość pie-