Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ton, jakim oficer bronił Alicji, rozgniewał go jeszcze bardziej. Odgadywał w niem wielką dumę, próżność chłopaka biednego, który nagle uchodzi za kochanka księżny i za rywala księcia! Co za chwała dla parwenjusza!
— Młodzieńcze! — ozwał się głos twardy Lubimowa.
To proste słowo było wypowiedziane z wyższością miażdżąca, zdawało się zmiatać wszystko, co wojna przyniosła Martinezowi: mundur, krzyże, chwalebne blizny. Dla Michała już nie istniał oficer. Pozostawał tylko biedny włóczęga, który przed kilku laty podróżował za chlebem z jednej półkuli na drugą.
— Młodzieńcze!... — powtórzył tonem pełnym pychy, kończmy te rozmowę!. A jeśli ja wymagam, aby pan nie wracał więcej do tego domu, jeśli ja każę...
Nie mógł skończyć. Jego groźne słowa, twarde jak rozkazy, oburzyły Martineza. Mierzyć się trzy lata ze śmiercią, razem z tysiącem kolegów, którzy już śpią pod ziemią, pozbyć się na zawsze po przygodach straszliwych i okrutnych ranach, tego strachu, który instynkt zachowawczy u każdego z nas, wkłada, aby w tem mieście luksusowem, przybytku pałacu najwyszukańszych zbytków; człowiek bogaty i możny, ale który nigdy nic nie uczynił pożytecznego, śmiał go znieważać!...
— Mnie! — wyjąkał ze wściekłością — mnie wydawać rozkazy!
Michał uczuł, że jakaś ręka chwyta go za guziki kamizelki. Odgadując zamiar uderzenia, instynktownie wysunął rękę prawą. Obie ręce spotkały się. Książe, bardziej muskularny, unieruchomił swego przeciwnika, podczas gdy uśmiech ponury twarz mu wykrzywiał. Oczy jego zmniejszyły się i zwęziły. Były to oczy azjaty. Nos rozszerzył się. W ten sposób musieli uśmiechać się