Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pozbyć, gdyż był to prezent od jego matki. Musiał sam naprawić szkodę z westchnieniem ciężkiem.
— Nie umiesz — wołała Alicja ze śmiechem — Ostrożnie! Kłujesz mię! Co za niezgrabjasz!
Lecz jego zachwycała własna niezgrabność. Palcami pieścił nagie ramię. Zadrżał, dotykając tej fałdy skóry, która kryła w swym cieniu aksamitnym jakby tajemnicę cielesną.
— Dość! — krzyknęła. — Nie zaczynaj znowu, bo się rozgniewam... Już dobrze, dobrze... Chodźmy!
Odrzuciła w tył futrzaną etolę, aby ukryć spięcie i perłę, która błyszczała wspaniale. Zaczęła iść, a Michał nie zatrzymywał jej. Ostatnie zajście uczyniło go ostrożnym.
Przy ostatnim zakręcie wyszli z błękitnego półcienia wybrzeża. Nad głowami ich widniał ostatni bastion twierdzy ze strzelnicą swoją; naprzeciw nich, port z dwoma wieżyczkami świetlistemi, a na brzegu przeciwległym wysokie Monte-Carlo, gmachy olbrzymie, kopuły odbijające ostatni różowy ogień zmierzchu.
Oboje stanęli instynktownie. Obecność kilku grup ludzi, rozrzuconych dokoła łodzi, zmuszała ich do ostrożności. Nie byli już sami. Znów wchodzili w życie.
— Jakże krótką wydała mi się droga! — wykrzyknął książę.
Pomyślała to samo: „Tak, jakże krótką“.
Nie mogli iść razem dalej. Musieli się tu rozstać.
Alicja wyciągnęła obie ręce.
— Tylko tyle? — westchnął Michał.
Księżna wahała się przez chwilę. Potem ze zręcznością dziewczęcą, tak jakby jeszcze była amazonką z Bulońskiego Lasku, skoczyła ku niemu z rozwartemi ramionami.
— Masz... masz... masz...
Były to trzy pocałunki szybkie, piorunujące, które