Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz mi — szepnął Lubimow — że się zgadzasz. Naprawimy dwa życia, spaczone przez dumę i próżność. Bądźmy, chociaż nieco późno, tem, czem mogliśmy być.
— Nie — wzdychała Alicja — nie mogę.
Potem pospieszyła dodać, jakby żałując swych słów:
— Tak, może... później... Ale nie teraz. Co za wstyd!.. Gdy będę spokojna, gdy nie będę już czuła tej strasznej trwogi, która mi rozdziera serce... Kocham cię. Czy to ci nie wystarcza? Kocham...
Te dwa słowa wystarczyły mu istotnie. On, który tyle poznał miłostek, zadawalniał się tym krótkim frazesem, dźwięczącym mu w uszach, jak muzyka radosna.
Wzniósł swe ramię ponad kibić Alicji, podczas gdy przyciągał jej głowę na swą pierś.
Nastąpił długi pocałunek. Kobieta nie sprzeciwiała się wcale. Jej usta oddały nawet pocałunek, który stał się bardziej namiętny, wibrujący. Nie bała się już. Szli dalej i Michałowi stało się niepodobieństwem ponawiać swe śmiałe ataki.
Ona nie bez pewnego tajemnego wstydu, rozkoszowała się przyjemnością, wywołaną tą pieszczotą.
— Kocham cię — wzdychała nie wiedząc co mówi. — Kocham cię, lecz nie tak!.. Kochajmy się jak dzieci. To śmieszne w naszym wieku, ale takie słodkie...
W chwili tej, dusza Lubimowa podobna była do jej duszy. Zdawało mu się, że nie zaznał nigdy większej przyjemności ponad ten prosty pocałunek. Odkrywał w życiu czar nie przeczuwany dotąd.
Szli jak ludzie pijani, zygzakami od parapetu do wybrzeża, z ustami na ustach, z oczami w oczach, tak jakby nic nie istniało poza nimi. Zdala można ich było wziąć za dwóch zapaśników, którym ruchy walki nadawały chwiejny chód.