Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemal ścianą wybrzeża. Wysoko widniały ogrody, niby zielone, faliste grzywy.
Szli wolno wśród zmierzchu. U góry światło pomarańczowe zachodu zlekka zabarwiało złomy skał, kępy drzew, białe fasady. Cień lazurowy, podobny do nocy księżycowej, rozścielał się na brzegu morza. Niebo zakrwawione zachodem słońca, ukryte było przed nimi przez skałę Monaco. Widzieli tylko niebo włoskie, z każdą chwilą ciemniejące, gęstsze, gotowe do przyjęcia pierwszych świetlistych otworów gwiazd.
Minęli kilku rybaków, którzy wracali do domu, obciążeni siatkami i koszami.
Mijając niektóre samotne zakręty, Alicja była zaniepokojona. Gdy tylko przechodzili przed jakim domem lub spotykali spacerowiczów, zaczynała znów rozmowę. Obawiała się zwłaszcza zatrzymać się w drodze, usiąść z księciem na parapecie wzdłuż wybrzeża.
Pozwoliła mu jednak wziąć siebie pod rękę bez protestu. Tak pokornie się wyrażał. Mówił o jej synie z optymizmem tak pocieszającym! Nie miała powodu do obaw: syn jej wróci: pewny był tego. Otrzyma lada chwila dobrą wiadomość: może nawet dziś wieczór.
Był mężczyzną i chociaż kochał matkę, ostatecznie pokocha bardziej jeszcze inną kobietę i stworzy sobie życie własne, jak inni.
— A ty, jeszcze młoda, mająca prawo do długoch lat szczęścia, chcesz wyrzec się wszystkiego, jak staruszka? Czemu? Do czego to komu potrzebne?
Spuszczał głowę, nie wiedząc co odpowiedzieć, a jej zmieszanie było takie, że nie uczyniła najmniejszego ruchu oporu, gdy Michał przestał ją trzymać za ramię, by objąć wpół.
Szli tak, złączeni uściskiem, machinalnie się posuwając. Z oczyma utkwionemi w nią, śledził wyraz jej twarzy, w oczekiwaniu spojrzenia, słówka zgody. Alicja bała się tych oczu błagalnych i odwracała swoje.