Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas gdy zrzucał swój dolman, czerwone gwiazdy pochodni zaświeciły w głębiach ogrodu.
Don Marcos ujrzał obu mężczyzn naprzeciwko siebie z obnażonemi torsami, świecącemi i wilgotnemi. Każdy z nich trzymał szablę wyostrzona jak brzytwę.
— Naprzód!...
Ktoś kierował walką.
— Ależ to szaleństwo! mówił Hiszpan. To są dzicy ludzie! Nie śmiał głośno wyrazić swej myśli; pułkownik powinien stać ponad wszelkiem wzruszeniem.
Skrzyżowali szable, unikali się, atakowali. Książe był pewny siebie, tamten posiadał kozią zwinność. Widząc ich w czerwonawej poświacie, Toledo sądził zrazu, że to odblask pochodni. Lecz w chwili gdy jakiś ruch tej śmiertelnej walki zbliżył się ku niemu, spostrzegł, że są pokryci krwią. Purpurowy płaszcz, podzielony na strzępy, które drżały w nieustannym nowym przypływie, okrywał ich torsy. Białe ramiona odznaczały się na tym ciepłym i wilgotnym stroju. Książe wydawał się silniej dotknięty. Toledo ujrzał naraz na jego czole głęboką szramę. Potem wydało mu się, że jedno ucho jest nawpół odcięte. Zwinny, niby dziki kot, kozak unikał wciąż szabli przeciwnika. Nikt nie ośmielał się interweniować; był to pojedynek okrutny, walka bez odpoczynku, która mogła zakończyć się jedynie śmiercią jednego z nich. Chwilami zdawali się tworzyć jedno ciało, najeżone białemi błyskawicami w cieniu drzew, potem oddalali się i znów szukali w czerwonym kręgu pochodni.
Toledo usłyszał naraz miauczenie bólu, wycie zwierzęcia rannego. Książe stał sam. Przeciął szyję przeciwnika końcem ostrza. Chwilę stał nieruchomy, poczem nadludzka siła, która go podtrzymywała w czasie walki, opuściła go, poczuł naraz całe zmęczenie walką i upadł na ręce swych przyjaciół. Pomiędzy widzami