Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 100.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było tak samo rozkoszne, jak wszystko inne, albo wyczuwając upał, jak gdyby palce jego miotały iskry. Nie był w stanie wydobyć notesu i zapisać melodyi, których całe tłumy, mocarstwa, moce, zastępy unosiły się z jego wnętrza, — których miał pełne piersi i pełne uszy. Napawał się samą mocą natchnienia, bezinteresownie i bezcelowo nurzał się w szałach jego ekstazy. Czasami oczy jego padały na obraz Rzymu, oświetlony płomieniami, zanurzonemi we mgłę, — na Palatyn, Kapitol, Watykan, obrazy snów ludzkości, — a rozpętana dusza wchłaniała te formy mroku, jako swą własność. Noc tchnęła w otwarte okno zapachy róż, zmoczonych przez nawałnicę...
Ten stan dziwnej euforyi Ernesta przerwało jakieś pukanie. Nie można było zoryentować się, skąd się rozlega, Fosca uczuł ścierpnięcie wobec tego, że mu owe kołatanie przeszkadza. Czyżby, chodząc po dywanie, obudził tu kogo? Czyżby świstaniem swych melodyi nadużył gościnności? Nie wiedział, gdzie jest ten dźwięk natrętny — w ścianach, w suficie, czy podłodze. Na wszelki wypadek uchylił drzwi, prowadzących do szerokiej sieni. W tych drzwiach stała pani Szczebieniew.
— Długo stukam... — rzekła z wyrzutem.
Serce jej łomotało tak głośno, iż miało się wrażenie, jak gdyby to jego głuche uderzenia słychać było przed chwilą.
— Nie słyszałem... — wyszeptał Fosca.
— Proszę zamknąć drzwi... — wytchnęła.
Przekręcił klucz w zamku.
— Czemu pan nie śpi?
— Nie mogę.
— Przyszłam zobaczyć, jak tu panu jest. Czy dobrze?