Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 050.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dwoje tych ludzi skręciło z gościńca na ścieżkę, prawadzącą do ich siedziby. Kobieta znikła w głębi domostwa, a niewidomy, jak przyszedł z miasta, tak usiadł na ławce ganku, w kapeluszu i paltocie, z laską w ręku. Patrzał niewidzącemi źrenicami na tę łączkę, skąd przed kilkoma jeszcze dniami słychać było śpiew jego chłopca, albo zdrowy jego głos. Stary człowiek siedział tak długo w milczeniu i nieruchomości, jakby zastygł, czy skamieniał. Nie wiedział, iż podpatrują go czyjeś oczy, że czyjeś spojrzenia mierzą i ważą jego uczucia.
Doktór, jak zazwyczaj, oparty o futrynę okna, nie mógł odejść z tego miejsca. Kilkakroć wyciągał rękę do nieruchomego starca, ale ta ręka opadała wzdłuż ciała. Kilkakroć czuł w piersiach podnoszący się krzyk, ale nie mógł go wydać. Czemże miał przerwać ciszę przepaści, w której przebywała tamta dusza? I cóż z tego, gdyby u kolan mu wyznał:
— Najadłem się i napiłem się widokiem twoim w głodzie moim i straszliwą stała mi się ulga moja...
Miałże mu opowiedzieć historyę złego spojrzenia?
Mały pies Dunaj wybiegł ścieżką z niemego domu na drogę i ze łbem, zwróconym w stronę miasta, ku drodze kamienistej, wąchał powietrze, przestępował niecierpliwie z nogi na nogę i drapał ziemię pazurami. Pobiegł do domu i znowu wrócił za chwilę, żeby czynić tosamo. Tak z dziesięć razy... Wreszcie uczuł snać zwierzęcą swą wiedzą tajemną istotę rzeczy. Wydało mu się, iż jego łeb chwycił paraliż, szyja mu się wyciągnęła w górę i pies znagła zawył przejmująco, żałośnie. Posłyszawszy ten głos, ślepy człowiek ruszył się, zatrząsł,