Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 039.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łudniowych, widać było na rozległości widnokręgu dwa łagodne wzgórza, zstępujące niepostrzeżenie zboczami w rozległą dolinę. Na jednej z tych pochyłości stała kępa wyniosłych drzew. Podczas «ordynacyi«, między jedną poradą a drugą, doktór Zenon spędzał zazwyczaj nieco czasu przy oknie, niby to zażywając chwili wytchnienia. Wpatrywał się wówczas w swój widok, tak mu znany. Nie była to martwa ziemia, lecz kształt widomy wszystkich bez wyjątku przeżyć. Ów skrawek gruntu wszystko wiedział. Nasycony był spojrzeniami boleści od samego początku strasznej choroby, poprzez agonię i śmierć, aż do ostatnich, pustych chwil. Gdyby jakowaś niepojęta siła zdołała ścisnąć owe dwa wzgórza, rzeka łez popłynęłaby z nich w cichą dolinę. W tę to dolinę zniżało się o zachodzie słońce. Kępa drzew rzucała wówczas długi cień. Między dwie pochylnie pagórków zdawał się iść wślad za słońcem ostatni wygon ziemski, żłobowina jedynej drogi z tego na tamten świat. I wciąż tosamo, zawsze jednakie, a nigdy nierozstrzygnione pytanie szło w tę drogę pod cieniem samotnych drzew, z tego na tamten świat:
— Gdzie jesteś? Kto cię teraz przyciska do serca? Czyli twój tam pobyt jest tylko snem tak nieskończonym, iż spłynął w małość nieskończoną, jak linia w punkt geometrów, leżący w sobie samym, bez miejsca bytu i wymiaru wzdłuż i wszerz? A przecie do mnie przychodzisz! Jakimże sposobem dowiadujesz się, że cię wołam? Skąd przychodzisz? Czyli twój tam pobyt jest służbą niewiadomą, niepojętą i na wieki tajemną? Komu służysz? Co przedsiębierzesz? Jakie masz do wykonania prace? Czyli mnie jednemu nie możesz powierzyć tej