Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 267.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ptak, — mówił z upodobaniem. — Raz, cok był jesce małem chłopcyskiem, ubiłek orła — hej! Na przenęte. Maluśko namieniało na świtanie, a on tu — na przynęcie. Jużci ma takie kapy nad ocami, toz to prościutko pół-kulka trafiła popod nie i wypaliła oba ocy. On się zdźwignął — alek go dopadł za skrzydliska i dobił takom sajtom bukowom, hej!

na obidowej.
Wspomnienia ożywiły Sabałę, porywała go myśliwska ochota.
— Śniegi przegineny, casy som jest ładne, toz to polowace i pilnowace, jako z Luptowa tak i z nasej strony syćka we wirchak! O! teraz tam bez towarzysabyś nie był! Kabyś w hale poseł — sędy ich pełno!
Wróciliśmy mroźnym wieczorem do domu, i wkrótce zabraliśmy się do odlotu.
Słońce wstaje gdzieś za Hawraniem w wielkich krwawych blaskach, przesuwa się wśród chmur potarganych, które się mieszają w jakiś chaos z górami. Ze wszystkich jarów kurzyły się mgły wielkie, jak gdyby tam wszędzie porozpalano ogniska.
Po wsi przeciągali orawscy szklarze w rudych cuhach i portkach i z jękiem wołali: „Okna naprawić!“ — to zima tak woła i ostrzega.