Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 263.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, co świat urwie.“ Powstawały gdzieś w górach, i z hukiem grzmotów szły ku wschodowi i znowu odparte od widnokręgu, wracały ku Tatrom z trzaskiem piorunów, które rozbijały się traszliwemi echami po turniach.

przed halnym wiatrem.
To znowu, wypogadzało się niebo, tak, że przez, dni kilka, na szklanej, błękitnej kopule nigdzie najmniejszej mgiełki nie można było dojrzeć. Powietrze przeźroczyste, rzeźwe płynęło nad halami, przepojone zapachem świerków i potrawu łąk górskich, pachnącego, jak jakieś dziwne, egzotyczne kwiaty. Z tego powietrza, z tych zapachów, z tych barw i blasków bił jakiś czar dziwny, jakaś wesołość, nad którą nie można było zapanować, ani jej zrozumieć.
Zbliżała się pora halnych wichrów, i gazdowie, których owies stał jeszcze „zieleniaty,“ z trwogą patrzyli, czy go wiatr zniszczy, czy też śniegi zasypią. W nocy można było widzieć siedzących z kosami w ręku na przyzbach chałup — tuż baby czekały, żeby łapać zpod kosy garście