Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IV.

.....Sabała przestał grać, i zaglądając na obraz, mówił:
— Nie wiem, jako to im donosi, ale cheba tego Morskiego Oka nie ostawiom?
— Ma się rozumieć!
— He! Ja tez tak miarkujem co trza cosi konać, bo jakozby to być miało, kabyśmy nic nie wykonali, we wirchy nie mieli iść! Casy som jest ładne, pogoda przepiękna, juźci cliwo siedzieć w chałupie. He! zaś potem, jak z tej pogody na psotę się wybiera, toć to z tego psiego gardła, z Orawicy, to tak jedzie śnieg, desc, jakby jaki ancykryst jechał. Jużci rzeke tak: kiej majom wolom ku temu Morskiemu Oku iść, — to iść! Hej!
Jakoż Morskiego Oka nie ostawiliśmy.
Pewnego wieczora otrzymałem kartkę: „Jutro o 8-mej w Hamrach. Pamiętajcie, że na wycieczkę zabiera się: odwagę, buty stare, jaja na twardo, przytomność umysłu, świecę łojową, dobry humor, posłuszeństwo, dla przewodzącego; wogóle trzeba mieć więcej rozumu, niż się go ma w dzień powszedni. Resztę, oprócz ołówków, znajdziecie w mojej i waszego przewodnika torbie, p. D.“
Nazajutrz ranek był szary; słońce, skryte za mgłami, muskającemi szczyty regli, przesiewało blade, rozproszone światło szyb matowych. Pomimo tego, w Hamrach zbierano się na wycieczkę.
Ogromny czworobok dawnego zarządu dominialnego służy za karczmę. Nanizane na biały potok, stoją jedne za drugiemi kuźnice, obdarte, odrapane, okopcone, z chwiejącemi się kominami, zasypane miałem węgla, żużlami żelaza, wśród których tarzają się rude, zardzewiałe bryły surowca. Na kruszących się i mchem porosłych frontach napisy z poprzekręcanych